Onlygames.pl | Serwis Konsolowy, recenzje gier, konsole | PlayStation 3, Xbox 360, Wii, PSP, 3DS, DS, PS2, strona o konsolach

------------------------------------
Kanał OnlyGamespl na YouTube:

Zdjęć w galerii: 14033
Liczba wiadomości: 8451
Liczba artykułów: 1800
Srefa Retro #4 - opisy Sonic 3D Blast, Larry 6, Mickey's Wild Adventure oraz Donkey Kong Conutry WiiPCPSX

Miło jest czasami odskoczyć od tych wszystkich gier nowej generacji i powrócić do przeszłości. Kilkanaście lat temu nikomu nawet nie śniły się tak potężne konsole, z jakimi mamy do czynienia obecnie. Oprawa graficzna nie była wówczas tak ważna, twórcy bardziej skupiali się na grywalności. Powstało wówczas wiele perełek, które warto wygrzebać sobie nawet dzisiaj i powspominać stare dobre czasy.

To już czwarta odsłona Strefy Retro – kącika, w którym opisujemy starocie z dwóch punktów widzenia – jak były odbierane w momencie swojej premiery oraz jak prezentują się dzisiaj. To ważne, bo w końcu niektóre tytuły lepiej zostawić sobie tylko w pamięci (powrót do zbyt archaicznych gier może okazać się niemiłym doświadczeniem). Przypominamy jednocześnie, że także i Wy możecie podesłać nam recenzję swoich ulubionych tytułów z przeszłości, oczywiście stosując model, jaki obraliśmy w tym dziale, a więc pisząc z dwóch perspektyw czasowych – w tym celu piszcie na maila: kontakt@onlygames.pl.

 

Sonic 3D Blast [Saturn, MegaDrive, Virtual Console (Wii), PC]

KIEDYŚ: Sonic 3D Blast był pierwszą odsłoną niebieskiego jeża w 3D. Tytuł ten nie został niestety w momencie swojej premiery (1996 rok) należycie doceniony, z jednego powodu - wszyscy oczekiwali rewolucji, pełnego trójwymiaru i wykorzystania sporych (jak na tamte czasy) możliwości Saturna. Innymi słowy fani chcieli zobaczyć platformówkę, która będzie mogła konkurować z flagowymi grami konkurencji (Super Mario 64, Crash Bandicoot) Twórcy Sonic 3D Blast, zespół Travellers Tales, dostarczyli tymczasem pozycję tylko „pseudo-trójwymiarową”. Gra została zresztą wydana w praktycznie identycznej formie także na Mega Drive, a więc konsoli wcześniejszej generacji, co pokazywało jak na dłoni, że możliwości Saturna nie zostały wykorzystane.



Kto jednak przełknął tę pigułkę, prędzej czy później dochodził do wniosku, że Sonic 3D Blast to bardzo dobry, warty uwagi program. Fabuła jak zwykle była trywialna... Główny boss, znany zresztą z poprzednich części przygód niebieskiego jeża – Dr Robotnik – zabrał się tym razem za unikalne ptaki, tzw. Flickies. Posiadają one zdolności teleportowania się, więc oprawca postanowił zamienić je w roboty i wykorzystać do szukania chaos emeralds – specjalnych, drogocennych kryształów. Sonic postanawia uratować swoich przyjaciół i po raz kolejny dokopać Robotnikowi.



TERAZ: Gra wprawdzie trochę się zestarzała, ale nie wywołuje odruchów wymiotnych – wystarczy, że trawicie grafikę 2D, a z pewnością spodoba się Wam design kolejnych światów. Charakterystyczne jest to, że ludzie z Travellers Tales zmienili trochę konwencję rozgrywki. Tu już nie ma pędzenia przed siebie z jak największą prędkością, trzeba raczej w miarę wolno pokonywać kolejne levele, by nie nadziać się na oponentów. Całość sprowadza się do szukania oponentów – w tej roli oczywiście wspomniane wcześniej roboty imitujące różnego rodzaju zwierzęta – i unicestwiania ich (naskakując na nich). W ten sposób uwalnia się ptaszki, których odpowiednia ilość (zależnie od poziomu) otwiera dostęp do teleportu w dalszej części etapu.

Lokacje są spore, nieźle wykonane i zawierają masę sekretów do odkrycia. Świetnym pomysłem było umieszczenie specjalnej minig-gierki – wystarczy znaleźć poukrywane postacie, znane z poprzednich części (np. Knucklesa), a przeniosą Was one do pewnego rodzaju rynny, gdzie Sonic został już ukazany w trójwymiarze. Należy tam zebrać odpowiednią ilość złotych pierścieni i jednocześnie uważać na poustawiane gęsto przeszkody. Miła odskocznia od eksploracji większych światów.



Czy warto wiec wrócić do tego tytułu? Moim zdaniem tak. Trzeba wprawdzie przez chwilę przyzwyczaić się do dziwnego sterowania (główny bohater biega jakby ślizgał się na lodzie) i przełknąć brak możliwości save’owania, ale moim zdaniem warto. Najstarszym fanom niebieskiego jeża spodoba się z pewnością soundtrack, który w wielu miejscach nawiązuje do pierwszych części. Na koniec wyjaśnienie która wersja jest lepsza - na Saturna czy na Mega Drive? Oczywiście bardziej dopracowana jest edycja dedykowana 32-bitowej maszynce. Jest trochę lepsza graficznie, ma efekty pogodowe (mgła, deszcz, itd.) nieobecne na starszej konsoli, ekskluzywne intro czy nowe kawałki muzyczne. Obecnie tytuł ten może być już trudny do zdobycia, ale zawsze można zdecydować się na wersję dedykowaną Wii, która dostępna jest za pośrednictwem serwisu Virtual Console. [Ski]

 

Leisure Suit Larry 6: Shape Up or Slip Out! [PC]

KIEDYŚ: W momencie premiery gra nie zachwycała grafiką, ale, jak powszechnie wiadomo, nie fajerwerki techniczne były celem zespołu Sierra Entertainmnent. Bohaterem szóstej części popularnej serii Leisure Suit Larry ponownie został podstarzały podrywacz – nieudacznik Larry. Chodzi w białym, niemodnym garniturze, łysieje, a na szyi nosi tandetny wisiorek.



Część szósta podzieliła graczy na fanów i sceptyków. Z jednej strony powalała humorem, z drugiej zaś całkowicie zerwała z historią przedstawianą przez ostatnie cztery części (Leisure Suit Larry 4 nie został wydany, od razu po części trzeciej pojawiła się piąta). W Shape Up or Slip Out! nie pojawia się już dziewczyna głównego bohatera – Patti. Larry tym razem trafia do hotelu uzdrowiskowego La Costa Lotta. Dwutygodniowy pobyt w tym ośrodku wygrał w teleturnieju. Na swojej drodze spotyka wiele pięknych kobiet, które oczarowuje swoim poczuciem humoru. Właśnie – humor. Ta rzecz przyciągała graczy na długie godziny do szóstej części przygód Larry’ego. Gierki słowne i dość duża dawka erotyzmu stanowiły nie tylko świetny chwyt marketingowy, ale także stworzyły jedną z najzabawniejszych gier w historii.



TERAZ: Osoby, które kierują się tylko teksturami i płynną animacją nie powinny nawet Leisure Suit Larry 6: Shaoe U por Slip Out! instalować. To gra, w której grafika jest praktycznie zbędna – cała esencja tkwi z dialogach. Oprawa wręcz odstrasza, jednak na szczęście humor się nie postarzał. Naprawdę warto zagrać w szóstą cześć przygód podrywacza – nieudacznika. Będzie to na pewno o wiele lepszy wybór od żałosnego Magna Cum Launde. Poleam, bo dialogi śmieszą do dziś. [BartX]

 

Mickey’s Wild Adventure / Mickey Mania [PSone, SNES, Mega Drive]

KIEDYŚ: Kilkanaście lat temu gry na podstawie bajek Disney’a oznaczały z reguły wysoką jakość. Nie inaczej było z opisywaną właśnie pozycją, która po chwilę obecną uznawana jest za jedną z najlepszych produkcji (zdaniem wielu, najlepszą) z długouchym bohaterem w roli głównej. Należy się Wam małe wyjaśnienie dwóch tytułów. Otóż Mickey Mania: The Timeless Adventures of Mickey Mouse to wersja, która ukazała się na Mega Drive oraz SNES-a, natomiast Mickey’s Wild Adventure to w zasadzie to samo, tylko wydane rok później (1996) na pierwszą PlayStation. Od razu na wstępie zaznaczę, że pomiędzy edycjami dla wspomnianych trzech konsol nie ma większych różnić – minimalnie wybija się tylko wersja dla Psone, gdzie podciągnięto nieco oprawę graficzną i dodano kilka efektów, niemniej jednak mniej wprawne oko może tego w ogóle nie zauważyć.


Czym więc tytuł ten przyciągnął graczy dwanaście lat temu? Teoretycznie kierowany był do najmłodszych, jednak tak naprawdę świetnie bawiły się nim także starsze osoby – któż bowiem nie oglądał w dzieciństwie i nie wychował się na serii bajek z Mickey Mouse? Opisywana tutaj produkcja jest na tyle ciekawa, że proponuje nam podróż przez kolejne epoki życia głównego bohatera? Twórcy wybrali najbardziej charakterystyczne odcinki i umieścili je właśnie w grze. Wszystko rozpoczyna się od filmów jeszcze z lat dwudziestych ubiegłego wieku – podróżujemy po czarno-białych poziomach, by w miarę pokonywania kolejnych etapów dotrzeć już do serii kolorowych bajek.



TERAZ: Osobiście jestem wielkim fanem grafiki dwuwymiarowej, więc trudno mi napisać, że Mickey’s Wild Adventure jakoś mocno się zestarzała. Postacie animowane są bardzo dobrze, a w tle obserwować można ręcznie rysowane tła – to po prostu nie może się nie podobać. Warto dodać, że oprócz tradycyjnych etapów dwuwymiarowych autorzy umieścili tu także kilka poziomów typu 2,5D, a więc sprawiających wrażenie trójwymiarowych, jednak poruszać można się w nich tylko w jednym kierunku. Jest nawet uciekanie w głąb ekranu, podobne do tego, które tak zostało upowszechnione w serii Crash Bandicoot.

Tytuł ten nie jest może najdłuższy, ale przy okazji nie należy również do najłatwiejszych. Koniecznie muszę nadmienić, że tylko najbardziej wytrwali, którzy zdecydują się zaliczyć MWA na najwyższym poziomie trudności, zobaczą wszystko, co przygotowali twórcy – zastosowano tu bowiem taki system, że wybierając „easy” przygoda kończy się wcześniej niż powinna. Miało to motywować graczy do przechodzenia jednego tytułu nawet po kilka razy, cały czas zwiększając sobie stopień trudności.



Dużym minusem jest brak możliwości save’owania. Niestety, całość trzeba przejść za jednym zamachem, od początku do końca. Mimo, że gra nie jest długa (jak ktoś wie co robić, może ją spokojnie zaliczyć w 1,5h), to jednak momentami jest tak trudno, że bardzo przydałoby się zachowanie stanu gry, czy chociażby hasło do poziomu. Mimo to warto do tej pozycji wrócić, a jeśli jesteście (albo Wasze dzieci są) fanami kreskówek Disney’a, jest to wręcz obowiązkowa pozycja. [Ski]

 

Donkey Kong Country [SNES, GBC, GBA, Virtual Console (Wii)]

KIEDYŚ: W połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku grami sprzedającymi dany system były z reguły platformówki. Był rok 1994, a dwaj rywalizujący wówczas ze sobą producenci – Sega oraz Nintendo – posiadały już swoje maskotki: odpowiednio, Sonica oraz Super Mario. SNES potrzebował jednak megahitu, bo sprzedaż konsoli jakby lekko zwolniła, Mega Drive otrzymywała kolejne bardzo dobre tytuły, a na horyzoncie pojawiła się już PlayStation – 32-bitowa maszynka Sony, która miała zmieść z powierzchni ziemi wszystko to, co widzieliśmy do tej pory. Z pomocą przyszedł oddany zespół Rare (oddany wówczas, bo dzisiaj należy już do Microsoftu) dostarczając właśnie Donkey Kong Country.



Tak, to był megahit, jaki Super Nintendo był potrzebny. Pomijając już bardzo dobry system zabawy, to jednak oprawa graficzna była tym, co powaliło graczy na kolana. Była wprost niesamowita – prerenderowane modele postaci, doskonała animacja głównych bohaterów, cudowne tła oraz płynność wylewająca się z ekranu... Wprost nie można było uwierzyć, że to wszystko śmiga na 16-bitowej konsoli! Spokojnie mogę zaryzykować stwierdzenie, że to właśnie dzięki Donkey Kong Country (i jego późniejszych kontynuacjach) SNES przetrwał na rynku tak długo, bo w zasadzie aż do końca 1996 roku.



TERAZ: Wiadomo, dzisiaj oprawa graficzna nie spowoduje już u nikogo opadu szczęki, ale i tak będzie się podobać – byleby tylko gra nie była odpalona na jakimś ogromnym telewizorze. Przyklasnąć wypada autorom zwłaszcza za design poziomów i pomysły, jakie zawarli w swoim dziele. Przede wszystkim podobać się może współpraca dwóch głównych bohaterów: Donkey oraz Diddy Konga. Steruje się tylko jednym z nich, ale drugi (a w zasadzie jego cień) cały czas porusza się za prowadzącym. Wystarczy wcisnąć jeden przycisk na padzie, by zmienić się rolami. Tagowanie sprawdza się w czasie zabawy świetnie, bo Diddy wyżej skacze, natomiast jego większy przyjaciel ma więcej siły – potrafi przyłożyć niektórym oponentom, od których mniejsza małpka będzie się tylko odbijać.

Podczas przechodzenia poziomów natkniecie się także na zwierzęta, które będą Wam pomagały. Czeka Was między innymi jazda na nosorożcu, skakanie na żabie, czy choćby pływanie z rekinem u boku. Każda bonusowa postać ma unikalne umiejętności, jest pocieszna, a przy okazji pozwala często odkryć normalnie niedostępne sekrety. Skoro już przy bonusach jesteśmy, to DKC wręcz kipi od ukrytych sekcji. Zapewniam, że po jednokrotnym przejściu nie zobaczycie wszystkiego.



To nie jest pozycja, którą warto sprawdzić. Fan platformówek po prostu MUSI odświeżyć sobie hit Rare, bo tak wspaniałe produkcje nie zdarzają się często. Tu po prostu wszystko jest na swoim miejscu, trudno doszukać się jakichś większych wad. Jeśli będziecie więc chcieli odkopać ten tytuł, proponuję sięgnąć po wersję na SNES-a. Nintendo z czasem dostarczyło także edycje na GBC oraz GBA, ale nie prezentują się one tak okazale jak pierwowzór. Gra dostępna jest także za pośrednictwem serwisu Virtual Console na Wii, a jako że mamy tu do czynienia z perfekcyjną konwersją z Super Nintendo, również i ta odsłona jest warta polecenia. [Ski]

To już koniec tej odsłony Strefy Retro. Jeśli chcielibyście przypomnieć sobie inne starsze tytuły, zapraszamy do poprzednich edycji kącika:

Oprócz tego zachęcamy Was do odwiedzenia naszej podstrony poświęconej Sedze Saturn, która dopiero co została zaktualizowana o nowe recenzje. Polecamy.

Strona artykułu: [1]        

UID: 3484
Okładka/art:
Tytuł:
Srefa Retro #4 - opisy Sonic 3D Blast, Larry 6, Mickey's Wild Adventure oraz Donkey Kong Conutry
Developer: -
Gatunek: -
Data wydania:
EUR:
USA:
JAP:
Poziom trudności:
       

Strony zaprzyjaźnione

- ZOBACZ TUTAJ              
Kana³ RSS
Materiały zawarte w serwisie onlygames.pl są objęte prawem autorskim i nie mogą być w całości
lub we fragmentach kopiowane, powielane oraz rozprowadzanie bez zgody ich autorów!