"Jedynka" była krytykowana za małą różnorodność wyścigów. Wszystko sprowadzało się do tego, by wygrać każde kolejne zawody, co po kilku godzinach pozostawiało pewien niedosyt. Twórcy najwyraźniej zdawali sobie z tego doskonale sprawę, bo Pacific Rift jest już bardziej zróżnicowany. Oprócz standardowego „kto pierwszy ten wygrywa”, można pościgać się w Eliminatorze (co kilkanaście sekund odpada ostatni w stawce) oraz w innym trybie spróbować zaliczyć wszystkie checkpointy porozstawiane na trasach. Ta ostatnia opcja przypomina trochę Smuggler’s Run i świetnie wprowadziła się do serii, choć przydałaby się w niej drobna poprawka. Zawsze widać tylko najbliższy punkt kontrolny, a przydałoby się, żeby także kolejny przynajmniej minimalnie zarysowywał się. Otwarta struktura tras powoduje bowiem, że często wpadając w jeden checkpoint z dużą prędkością trzeba strzelać gdzie będzie następny, bo wyhamować już się nie zdąży. Dochodzi więc do tego, że rozstawienie wszystkich „bramek” należy poznać praktycznie na pamięć, by zdobyć „złotko”. Warto przy okazji dodać, że oprócz zwykłych typów zawodów czasami stawiane są przed nami zadania (np. przejechać całą trasę w wyznaczonym czasie lub przy maksymalnie trzech kraksach), po zaliczeniu których odblokowują się niedostępne do tej pory wyścigi. Różnorodność więc jest, choć prawdę mówiąc nikt nie obraziłby się na jeszcze więcej opcji – nie wiem, może standardowe „czasówki”, wyścigi „jeden na jeden”, czy coś w rodzaju Destruction Derby. Wygląda to trochę tak jakby autorzy zaserwowali nam kilka trybów dla świętego spokoju, a resztę zostawili sobie na Motorstorm 3. Zakład, że w sequelu powyższe życzenie zostanie spełnione?
W wyścigach najważniejsza jest rywalizacja, więc w trybie dla jednego gracza kluczową rolę odgrywa inteligencja konsolowych przeciwników. Pierwsza część dołożyła do pieca zapewniając nam rywalizację na najwyższym poziomie – konkurenci atakowali zaciekle, zajeżdżali drogę, jeździli bardzo agresywnie i nigdy nie było wiadomo, czy znajdując się na pierwszym miejscu nagle nie spadnie się na ostatnie przez jeden błąd. W Pacific Rift jest podobnie, przez co emocje podczas zabawy macie gwarantowane. Bardzo fajnie jeździ się z oponentami, którzy bardzo przypominają „żywych” graczy – walczą na całego, stosują ataki „melee”, a czasami także popełniają błędy i można obserwować spektakularne kraksy. Przyczepię się jednak do czegoś – zachowania AI po kilku godzinach stają się przewidywalne i trochę naciągane. Owszem, wszyscy walczą na maxa, ale często zdarza się tak, że rywal woli pomknąć prosto w przepaść tylko po to, by pociągnąć ze sobą pojazd gracza. Z kolei w przypadku jechania za jakimś przeciwnikiem próbuje on zagrodzić drogę wykonując praktycznie identyczne ruchy z tym, co robimy my – podobnie z dodawaniem gazu, bo gdy zechcecie zwolnić, by ominąć takiego konkurenta, zwolni on razem z Wami. Pytam, komu chciałoby się tak uprzykrzać życie jakiemuś oponentowi, zamiast samemu skupić się na dążeniu do zwycięstwa? Trochę za bardzo autorzy ustawili AI na powstrzymywanie nas zamiast na zdrową rywalizację. Irytuje to najbardziej w ostatnich wyścigach w trybie Festival (czyli tym dla samotnego gracza).
Dobrze, że ludzie z Evolution Studios wysłuchali uwag graczy i poprawili niedociągnięcia z pierwszej części. Loadingi są zdecydowanie krótsze, nie trzeba też czekać kilkunastu sekund przy wyborze pojazdów – zamiast modeli w 3D dostaliśmy proste ikonki, które dużo lepiej się sprawdzają (poruszanie się po menu w ogóle jest dużo szybsze). Oprócz tego pierwszy Motorstorm często krytykowany była za to, że widać było, iż twórcy się trochę z nim pospieszyli. Mało tras, brak split-sceena choćby dla dwóch graczy, a japońska wersja nie posiadała nawet opcji online’owych. W „dwójce” dostaliśmy już możliwość ścigania się na podzielonym ekranie i to nawet w cztery osoby równocześnie! Muszę powiedzieć, że engine nadspodziewanie dobrze radzi sobie w tym trybie, a przy jeździe dwóch graczy praktycznie nie widać pogorszenia jakości (animacja jest płynna). Oczywiście w małym okienku na małym telewizorze nie widać za wiele, więc dobrze byłoby, gdyby kumple przed zaproszeniem do zmagań na podzielonym ekranie pojeździli trochę w trybie dla jednego gracza i poznali trasy.
Po ukończeniu trybu Festival warto naturalnie spróbować swoich sił w online’owych zmaganiach. Można wybrać sobie czy startuje się w wyścigach rankingowych czy nie, a lagi praktycznie nie istnieją. Być może opcje wieloosobowe nie posunęły się jakoś zauważalnie naprzód w stosunku do poprzedniej części, ale i tak nie mam zamiaru narzekać – jestem pewien, że Pacific Rift będzie „żył” przez długie miesiące (a może nawet i lata) w sieci i zawsze znajdą się zapaleńcy gotowi do zmagań.
Druga część Motorstorma nie zawiodła, choć z pewnością nie jest już tak świeża i nie zaskakuje tak jak „jedynka”. Muszę jednak powiedzieć, że rozkręca się wraz z kolejnymi godzinami – na początku jest lekki zawód prezencją niektórych tras, ale z czasem przymyka się już na to oko. Obiecałem porównanie z Pure, więc muszę słowa dotrzymać. Jakościowo to bardzo zbliżone do siebie tytuły, prezentują podobny, bardzo wysoki poziom. Muszę jednak przyznać, że minimalnie lepiej bawiłem się katując najnowsze dzieło zespołu Black Rock Studio. Od Pacific Rift oczekiwałem nieco więcej, choćby wyżyłowanego poziomu oprawy graficznej i większej interakcji z otoczeniem, na co można było liczyć oglądając zwiastuny. Mimo wszystko obie wspomniane produkcje zdecydowanie są warte sprawdzenia.
Rafał „Baron Ski” Skierski
PS Zapraszam do galerii, gdzie możecie znaleźć masę ekskluzywnych screenshotów.