Boże. Kupuję pieprzone PSP. Dzień powszedni, jakieś 2 lata temu. Robota na karku, mało czasu na reakcje, pot na czole. Ale ok. Kupuję PSP. Ten mały, pieprzony gadżet od Sony, ten ekranik i guziczki, do tego Tekken, może i coś tam jeszcze...o ile dam radę. Pobieram pieniądze w banku, żeby sam bank nie oskubał mnie kiedy pobiorę pieniądze z bankomatu. Wybrałem przeklęty bank. Przeklęty ja. Mam trochę ponad kilometr od banku do sklepu gdzie kupię konsolkę. Czasu mało. Jakieś dwie godziny, potem chcąc-nie chcąc muszę wbić się w autobus który zawieźie mnie do pracy. Do kolejnych 8 godzin. To jestem ja, tu i teraz. Ale chcę grać, chcę być...kimś innym, nie wiem. Sam nie wiem kim i jak ale chcę, tu i teraz, zaraz. Biegnę, pobieram gotówkę, sam nie wiem kiedy ale znalazłem się w sklepie, za chwilę PSP z grą dołączoną w zestawie, biorę dodatkowo Tekkena, wbijam się do kasy. Pobieram paragon, płacę jeszcze ciepłymi banknotami które pobrałem z banku. Bieg do chaty. Czas mnie goni. W domu siadam na kiblu, pet w ustach i porządkuję powoli swój tok myślenia, szybki prysznic bo czuję jak śmierdzę a koszula przesiąkła potem. Chwilę potem pet i piwo żeby dojść do normy. OK. Wydałem trochę kasy, z lekką nutką niepewności dobieram się do pudełka. Konsolka robi na mnie wrażenie. Ładna, większa niż się spodziewałem ale juz wiem że to jest to. Delikatnie obwąchuję wszystkie kąty urządzenia, wiem że mam co chciałem i czuję się zadowolony. Odpalam grę z zestawu w pudełku. Super. Grafika, dźwięk...jestem pod wrażeniem ale mimo to ustawicznie patrzę na zegarek w swojej komórce bo czasu mam coraz mniej i perspektywa rozpoczęcia kolejnego cyklu pracy dobija mnie ze wzmożoną siłą. Ok, dobijam się do końca - wyrok zapadł. Odpalam Tekkena o którym tyle czytałem i o którym marzyłem. Kosmos, o Boże. Ja chcę grać, ja chcę byc w innym świecie, dodatkowo odpalam router żeby uzyskac wi-fi połączenie i toczę pierwszą potyczkę online. Jednak zegar nie daje mi litości, ostatecznie pękam i powrót na ziemię. Szybka kawa, jeszcze trochę higieny osobistej żeby jakoś utrzymac przyzwoitość w drodze do roboty. Zostawiam konsolkę,trafiam w syf którego nie lubię ale w którym się muszę znaleźć. Po cichu modlę się chociaż o mały wypadek, nawet o jakiś większy korek. Jak ten koleś z filmu "Fight Club", Tyler czy jak mu tam, który modlił się o wypadek przy podróży służbowej. Siedząc w tłoku, czując smród spalin i innych wydzielin chwilowo uśmiecham się do siebie. Mam pieprzone PSP. I być może kiedyś kiedy wrócę, kiedy będę miał tą odrobinę wolności i czasu wrócę tam..gry, serwisy, ogólny chillout..sami wiecie jak jest. Uzmysławiam sobie że to jest to. Dam radę. Shit, zanudziłem was. Nie chcecie znać historii jak kupiłem Xboxa 360