Onlygames.pl | Serwis Konsolowy, recenzje gier, konsole | PlayStation 3, Xbox 360, Wii, PSP, 3DS, DS, PS2, strona o konsolach

------------------------------------
Kanał OnlyGamespl na YouTube:

Zdjęć w galerii: 14033
Liczba wiadomości: 8451
Liczba artykułów: 1800
Strike Suit Zero: Director's Cut - recenzja PlayStation 4Xbox One

Kosmiczne strzelaniny osiągnęły swój zmierzch w latach 90'tych. Obecnie gatunek znajduje się na wymarciu, a nieliczne przedsięwzięcia jak ten rozpoczęty na Kickstarterze opatrzony tytułem Strike Suit Zero są niszą skierowaną dla wiernych fanów tego typu rozgrywki. Studio Born Ready tworząc omawianą grę obiecywało graczom (aka. fundatorom projektu) przywrócić esencję zapomnianej ery Wing Commandera, czy Omega Boost – miodnego kosmosu pełnego bitew, wypełnionego masą walczących o życie jednostek oraz wielkich eksplozji. Co wyszło z tych obietnic?

Zacznijmy od tego, że Strike Suit Zero: Directors Cut nie jest zupełnie nową produkcją wymierzoną w konsole nowej generacji. Oryginalnie gra zadebiutowała już rok temu na rynku pecetowym, gdzie nie odniosła wielkiego sukcesu. W kwietniu bieżącego roku deweloperzy postanowili jednak iść za ciosem uzupełniając elektroniczne biblioteki PS4 oraz XONE o zmodyfikowaną wersję swojego tytułu. 



Suit Zero to potężne narzędzie, które w mgnieniu oka przemienia statki przeciwników w blaszaną miazgę.

Jest rok 2299. Choć jeszcze kilka lat temu żaden człowiek nie myślał realnie o podboju kosmosu, to wszystko zmieniło się dzięki „Sygnałowi” (ang. The Signal) – tajemniczemu połączeniu, które przekazało naszej rasie wiedzę o podróżach międzygwiezdnych.  Ludzkość zachwycona nowymi możliwościami szybko rozpoczęła proces kolonizowania nowych planet. Wkrótce kolonie ogłosiły swoją niepodległość i zbuntowały się przeciwko Ziemskiemu zwierzchnictwu. Gracz wchodzi w skórę  zwykłego pilota obdarzonego nazwiskiem Adams (stojącego po stronie naszej ojczystej planety), który wkrótce po pierwszych starciach zostaje wysłany w samo centrum wojennych wydarzeń. Nim się zorientuje staje się jednym z najważniejszych wojaków stojących po stronie Ziemian.

Początek gry standardowo wprowadza odbiorcę do swojego uniwersum zapoznając go ze sterowaniem oraz fabułą, która skleja wszystkie misje w jedną spójną całość równie dobrze co kilkuletni przedszkolak. Poważnie, historia jaką śledzimy w SSZ:DC jest niewarta osobnego akapitu. Nie chodzi o to, że serwuje starą bajeczkę o dzielnym pilocie, który musi uratować Ziemię przed zniszczeniem. Po prostu sama realizacja pomysłu minęła się z celem – postacie są płaskie, a wszystkie przedstawione wydarzenia są bez polotu i nie wywołują najmniejszych emocji.



Co misję możemy podziwiać kolejne piękne lokacje. To jeden z największych plusów gry.

Już w jednej z pierwszych misji wiecznie milczący protagonista wskakuje za stery eksperymentalnego sprzętu o nazwie Strike Suit. Maszyna z pozoru przypomina zwykły statek kosmiczny, jednak posiada pewną specyficzną funkcję. Za wciśnięciem jednego przycisku może zmienić się w coś na kształt super-morderczego robota śmierci w stylu anime o tytule „Macross”, bądź mecha z serii Transformers. Zresztą tytułowy statek nie jest ostatnią rzeczą, w jakiej czuć inspirację innymi źródłami. Soundtrack, o którym więcej przeczytacie nieco niżej, został skomponowany przez Paula Ruskay’a, człowieka odpowiedzialnego za oprawę dźwiękową cyklu Homeworld. Ba, oba tytuły zawierają kilka podobnych aspektów graficznych, co z pewnością nie umknie uwadze miłośnikom tej drugiej serii.

Strike Suit to jedna z kilku typów jednostek, którymi będzie wam dane polatać. W teorii... Jak na złość, pozostałe maszyny nie posiadające opcji transformacji są jedynie ciekawostką, z góry narzuconą przez pojedyncze misje. Jasne, każdą dostępną maszynę można dopakować, wybierając spośród kilku wariantów ulepszeń broni (upgrade’y wpadają po wykonaniu poszczególnych poziomów i wyzwań), ale posługiwanie się „zwykłymi” maszynami jest po prostu nieefektywne. Podczas gry Strike Suite’m większość czasu spędzicie pod formą podstawową – zwykłego myśliwca. Idealnie nadaje się on do ucieczki z sytuacji kryzysowej (a takich nie zabraknie, wierzcie mi na słowo), bądź pościgu za szaleńczo manewrującym przeciwnikiem. Kiedy gonitwa za jednym pojazdem przeradza się w bezmózgą kosmiczną zawieruchę, wystarczy, że przytrzymacie „X” na PS4 / „A” na XO, a wejdziecie w niszczycielski tryb, który bezlitośnie wymorduje wszystkie czerwone znaczniki symbolizujące wrogów w Waszym otoczeniu. Chyba, że wcześniej zużyjecie cały wskaźnik energii mecha, którą stanowi substancja zwana „Flux”. Zwłaszcza, że w trybie „kombinezonu” pasek zawartości szybko spada, więc trzeba rozważnie korzystać z jego dobrodziejstw. Na szczęście odnawianie „dopalacza” jest dziecinnie proste - wystarczy zniszczyć kilku przeciwników tradycyjnym sposobem. „Transformer” posiada jednakowoż bardzo ograniczony zasięg i nie nadaje się do pościgów, umożliwiając jedynie wykonywanie uników w czterech kierunkach (góra, dół, lewo, prawo). Jeśli jednak opanuje się korzystanie z owego sprzętu, to naprawdę można nie raz zachłysnąć się jego mocą. Przynajmniej przez kilka pierwszych misji.



Gra nie posiada trybu kooperacji, więc przez cały czas jesteśmy osamotnieni. Współpraca z pewnością ożywiłaby nieco rozgrywkę i wyrwała gracza z monotonii.

Strike Suit Zero: Directors Cut oferuje 13 zadań w oryginalnej kampanii lub 18, jeśli liczyć te z rozszerzenia. Wraz z wykonywaniem kolejnych misji gra staje się coraz bardziej monotonna. Ileż razy można wykonywać etapy w stylu „zniszcz wrogie jednostki” lub „broń sojuszniczego statku”? Kilkanaście to zdecydowanie za wiele. Szkoda, bo twórcy pokazali, że można stworzyć ciekawego, nie opartego na powielanych schematach questa bez stawiania na ciągłą rozpierduchę. Niestety omawiane zadanie ma miejsce pod sam koniec gry, a co lepsze, dopiero tam opowiadana historia zaczyna współpracować z graczem dając mu możliwość wyboru. Dlaczego nie zdecydowano się na wprowadzenie podobnych motywów wcześniej? Nie rozumiem takiej sytuacji, ponieważ przez całe 12 wcześniejszych chapterów jedyne na co ma się ochotę to szybkie przejście do głównego dania, jakim są bitwy przez pominięcie słabiutkich nie wnoszących nic do prowadzonej narracji cut-scenek.

Strona artykułu: [1]  [2]      

UID: 3138
Okładka/art:
Tytuł:
Strike Suit Zero: Director's Cut - recenzja
Developer: Born Ready Games
Gatunek: Zręcznościowe
Data wydania:
EUR: 08/04/2014
USA: 08/04/2014
JAP: 08/04/2014
Poziom trudności:
4/5
       

Strony zaprzyjaźnione

- ZOBACZ TUTAJ              
Kana³ RSS
Materiały zawarte w serwisie onlygames.pl są objęte prawem autorskim i nie mogą być w całości
lub we fragmentach kopiowane, powielane oraz rozprowadzanie bez zgody ich autorów!