15 lat to szmat czasu. Połowa lat dziewięćdziesiątych to okres, w którym konsole były jeszcze w podziemiu w naszym kraju. Wszyscy grali na Amigach i PC-ach, ewentualnie dzieciaki licytowały się kto ma „oryginalnego” Pegasusa (o ironio, bo przecież Pegasus był niczym innym jak podróbką NES-a). Wówczas taki Donkey Kong Country na SNES-a nie miał się prawa przebić w Polsce, chociaż garstka zapaleńców doceniała to, co wyczarowali magicy ze studia Rare. Wcześniej nikt nawet nie śnił, że tyle można wycisnąć z poczciwej, 16-bitowej konsoli. Markę Donkey Konga odświeżano potem kilkukrotnie (np. na N64), jednak najwięksi fani dalej największym sentymentem darzyli edycję z Super Nintendo.
Powrót Donkey Konga był też niespodziewany, co bardzo poprawiający humor. Pewnie wielu z Was nie miało do czynienia z Donkey Kong Country 15 lat temu i trzy generacje konsol wstecz, ale dla mnie są to niezapomniane czasy. Powstawało wtedy tak wiele znakomitych i innowacyjnych tytułów, że nie było wiadomo za co się złapać. W pamięć graczy wbijały się najlepsze, a wśród nich znalazły się bez wątpienia trzy części DKC. Studio Rare, twórcy oryginału, niestety nie pracują już dla Nintendo (przejął ich Microsoft), ale japoński gigant ma inną świetną firmę w swoich zasobach - Retro Studios, dotychczasowych autorów Metroida. To właśnie oni zabrali się za DKC Returns i po raz kolejny udowodnili, że zaliczają się do czołówki światowych developerów.
Historia w Donkey Kong Country Returns jest głupia i infantylna jak zawsze. Oto jakaś maska (chyba dalszy kuzyn Uka Uka z Crasha Bandicoota) hipnotyzuje wszystkie zwierzęta na wyspie i zabiera największy skarb głównych bohaterów opowieści: banany. Gorylowi i jego mniejszemu przyjacielowi nie pozostaje nic innego jak ruszyć w pogoń i ostatecznie pokonać najeźdźcę. Umówmy się - nie po to odpalacie platformówkę, by kontemplować fabułę, więc przejdźmy czym prędzej do meritum.
Donkey Kong Country Returns to sequel starszych części DKC, jednakże ma z nimi wiele wspólnego. Już pierwsze poziomy przywołują na myśl oryginał i sprawiają, że łza się w oku kręci - dla największych fanów będzie to prawdziwa podróż do przeszłości. Chociaż poziomy przygotowano w 3D, to jednak poruszamy się tylko w dwóch kierunkach: w lewo i w prawo (w nielicznych przypadkach z dołu do góry). Mamy zatem do czynienia z platformerem "2,5D", bowiem czasami oprócz podstawowego planu będziecie przemieszczać się także w głab planszy. Gameplay to klasyka gatunku i właśnie tego oczekiwałem.