Onlygames.pl | Serwis Konsolowy, recenzje gier, konsole | PlayStation 3, Xbox 360, Wii, PSP, 3DS, DS, PS2, strona o konsolach

------------------------------------
Kanał OnlyGamespl na YouTube:

Zdjęć w galerii: 14033
Liczba wiadomości: 8451
Liczba artykułów: 1800
Brutal Legend - recenzja PlayStation 3Xbox 360

Czekałem na Brutal Legend. Czekałem choćby dlatego, że lubię nietuzinkowe produkcje wychodzące poza schematy wyznaczane przez topowe tytuły. Nazwisko Tima Schafera stojącego za tą grą mówiło zresztą same za siebie. Twórca takich tytułów jak Grim Fandango, seria Monkey Island, czy Psychonauts to niemal gwarancja kolejnej "innej niż wszystkie" propozycji. Tym razem nie mogło być inaczej, bo gdzie indziej przeniesiecie się do świata, w którym symbolika, postacie, czy sama sceneria nawiązuje do heavy metalu? Tak, również sobie nie przypominam podobnego tytułu, z tym większym podekscytowaniem i dużą dozą niepewności zabrałem się do gry.

Wcielasz się w Eddiego Riggsa - członka ekipy technicznej (tzw. roadie) kapeli heavy-metalowej. Jest on odpowiedzialny za całą otoczkę koncertów, bez niego właściwie nie mogą się one odbyć, choć dla widowni nie jest widoczny. Eddie swoją pracą jest już konkretnie znużony, a do tego do szewskiej pasji doprowadza go fakt, że jest członkiem zespołu, który chyba tylko próbuje grać metal. "Metal is dead" - to jedne z ostatnich słów, jakie główny bohater wypowie na tym padole, wkrótce potem dochodzi bowiem do wypadku. W trakcie koncertu cała scena się zawala, a Riggs zostaje przygnieciony gruzami. Krew spływająca na symbol znajdujący się na klamrze jego paska budzi do życia demona Ormagodena, a główny zainteresowany przenosi się do alternatywnego świata.



Początek już nietypowy, trochę jakby z innej bajki, podobnie jak świat po którym przyjdzie Graczowi przez całą grę podróżować. Trudno go nawet opisać, bo jest tak pokręcony i nierealny jak to, co często możecie oglądać na okładkach heavy-metalowych zespołów. Ogromny mur zbudowany z tysięcy głośników, góra pełna kości i czaszek, mroczne lasy czy różnego rodzaju statuy, a wszędzie przechadzają się żywe stworzenia, które też z rzeczywistością nie mają wiele wspólnego - wszystko wydesignowane tak, że nie sposób tego nie docenić. Najbardziej boli, że twórcy tak mało wykorzystali świat, który stworzyli. Musisz bowiem wiedzieć, że Brutal Legend to gra free-roamingowa, a więc by w ogóle zacząć jakąś misję, należy najpierw dojść (a raczej dojechać pojazdem o nazwie Deuce) do wyznaczonego miejsca. Sprawia to trochę wrażenie, że nie ma za bardzo czasu by nacieszyć się środowiskiem - ktoś kto idzie od misji do misji, będzie szybko przejeżdżał przez wszystkie tereny. Developer doprowadził więc właściwie do tego, że niejako stracił godziny spędzone nad budową tego wszystkiego co otacza Gracza. Można to było rozwiązać trochę inaczej, bo ma się wrażenie, że gra pędzi przed siebie nie dając chwili wytchnienia. Może to się podobać albo i nie. Ja żałuję, że przez to wiele osób nie doceni tego świata, po jakim przyjdzie im się poruszać.



System rozgrywki zasadniczo można podzielić na trzy najważniejsze elementy. Pierwszym jest wspomniany już otwarty świat i wszelkie konsekwencje, jakie to za sobą niesie. Nic więc nie stoi na przeszkodzie, by na jakiś czas zignorować toczącą się historię i pojeździć po okolicy swoim hot rodem. Model jazdy jest arcade'owy, Deuce prowadzi się w miarę swobodnie, choć potrafi opornie reagować na skręty - czasem trzeba sobie pomóc hamulcem ręcznym. Ogólnie według mnie jazda spełnia swoje zadanie - jest łatwo przyswajalna, a i raczej nie nudzi, zawsze dla przyspieszenia można użyć dopalacza. Oczywiście taka jazda bez celu mało kogo interesuje, więc co tak naprawdę można robić? Na całej mapie rozmieszczono sporo różnego rodzaju sekretów, znajdzie się więc coś dla fanów masterowania gier. W niektórych miejscach Eddie może się nawet nauczyć nowych umiejętności, które do przejścia gry konieczne nie są, ale zawsze jest możliwość większego "dopakowania" postaci. Jeśli chodzi o misje fabularne to działa to tak jak pisałem wcześniej - należy podejść do wybranej postaci, a rozmowa z nią aktywuje danego questa. Analogicznie w przypadku zadań pobocznych, których po mapie porozrzucano sporo (i są zaznaczone, więc nie ma problemu z ich lokalizacją), ale trochę się na nich zawiodłem. Szybko się powtarzają, najlepiej więc ich wykonywanie rozłożyć sobie jakoś w czasie (na zasadzie: jedna misja fabularna, parę pobocznych) jeśli chce się je wszystkie zaliczyć.



W pierwszych chwilach spędzonych z grą wydaje się, że ma się do czynienia z dość prostym slasherem, każdy bowiem quest sprowadza się tak naprawdę do pokonywania kolejnych wrogów. Taka chodzona bitka to właśnie drugi z elementów gry, na które należy zwrócić uwagę. Niestety, jeśli spodziewacie się tu jakiegoś rozbudowanego, głębokiego systemu walki, to muszę Was zawieść. Eddie dysponuje dwoma broniami: siekierą Separator i gitarą Clementine. Tak, w tym świecie instrumenty też odpowiadają za zadawanie obrażeń - Clementine akurat razi przeciwników piorunami, na chwilę ich paraliżując. Najczęściej używać jednak będziesz Separatora, którego nazwa jest zgodna z tym na co stać tę siekierkę - twórcy się nie patyczkują i krew bryzga na prawo i lewo, a nie brakuje także dekapitacji kończyn. Przemoc można ocenzurować (podobnie jak wulgarne słownictwo, którego też tu nie szczędzono), wszyscy powinni być więc zadowoleni;). Ostra jatka, konkretne bronie - wygląda to wszystko smakowicie? Może i na pierwszy rzut oka tak, ale szybko można zdać sobie sprawę, jak płytka jest walka w tej grze. Za walkę odpowiadają zaledwie dwa przyciski (każdy na jedną broń plus dodatkowy odpowiedzialny za blok), a do tego dochodzi jeszcze możliwość wciśnięcia dwóch tych przycisków naraz, co zaowocuje odrzuceniem przeciwników od siebie. Twórcy wprowadzili wprawdzie pojedyncze combosy, które może zadają większe obrażenia, ale są za to wolne i po prostu nie opłaca się ich używać. Doszło do tego, że w walkach używałem tylko siekiery, a więc tak naprawdę nawalałem non stop jeden przycisk, na większe grupki używając jeszcze wspomnianego już "odrzucenia". Biednie, nawet bardzo.



Mamy otwarty świat i rozgrywkę opartą na prostym wycinaniu kolejnych przeciwników... Zastanawiacie się więc, jaki może być wspomniany trzeci element całego systemu? Mianowicie Brutal Legend z czasem zamienia się w... RTS-a! Oczywiście nie w takiego prawdziwego, ale grając szybko nabralibyście podobnych skojarzeń. Mniej więcej od połowy gry zaczynają się bowiem misje, w których należy wybudować swoją armię, w międzyczasie odpierając ataki wrogów i ostatecznie zaatakować bazę przeciwnika. By w ogóle móc stworzyć swój oddział, należy najpierw przejąć gejzery, które zostały tutaj tak przedstawione, że wydobywają się z nich dusze fanów (w domyśle oczywiście chodzi o fanów zespołu, zgodnie z duchem tej gry). To fani pełnią tutaj opcję "waluty" - większa ilość przejętych gejzerów to więcej napływających fanów, którzy mogą zostać "przerobieni" na jednostki bojowe. Te ostatnie zdobywasz z kolei już w trakcie przechodzenia głównego wątku - początkowo możesz więc wybudować jedynie trzy typy wojaków, a z czasem ich przybywa, bowiem kolejne questy polegają na rekrutacji nowych. Ostatecznie więc Twoja armia będzie się składać choćby z przygłupów walących głowami we wszystko co popadnie, motocyklistów ogłuszających wroga, dziewczyny rażące opponentów na odległość, bestyjek ziejących ogniem, czy w końcu wielkich pojazdów jednym strzałem siejących ogromne zniszczenie. Im lepsza jednostka, tym oczywiście wymaga większej ilości "waluty", a armię trzeba też odpowiednio wyważyć, bo może się składać co najwyżej z 40 jednostek - dopiero utrata jednych pozwala na wysłanie do boju kolejnych.



Strona artykułu: [1]  [2]      

UID: 3900
Okładka/art:
Tytuł:
Brutal Legend
Developer: Double Fine Productions
Gatunek: akcja / TPP
Data wydania:
EUR: 16/10/09
USA: 13/10/09
JAP: TBA
Poziom trudności:
średni (3/5)
7.8/10
       

Strony zaprzyjaźnione

- ZOBACZ TUTAJ              
Kana³ RSS
Materiały zawarte w serwisie onlygames.pl są objęte prawem autorskim i nie mogą być w całości
lub we fragmentach kopiowane, powielane oraz rozprowadzanie bez zgody ich autorów!